Stworzenie własnej strony WWW to jedynie początek długiej drogi zwanej wirtualną przygodą. Po wielu godzinach trudu, związanego z semantycznym użyciem wszelkich możliwych elementów HTML, okazuje się, że jest jeszcze jeden – dla niektórych chyba nawet istotniejszy – aspekt: przechytrzenieprzekonanie Google, że nasza strona zasługuje na pokazywanie w wynikach wyszukiwania. Ta czarna magia, znana szerzej jako SEO, pozwala nam wspiąć się na wyżyny i umieścić naszą stronę na samej górze listy wyników.
Istnieje jednak przekonanie, że SEO nie zawsze idzie w parze z semantyką, użytecznością i dostępnością. Ja, jako absolutny purysta (POSH śni mi się po nocach), walczący o semantyczną Sieć, często wdaję się w dyskusje ze specjalistami od zaklinania Google, w której ścierają się dwie armie argumentów: za zadowoleniem Google oraz za zadowoleniem usera (i najczęściej także specyfikacji).
Dzisiaj zapraszam na krótki eksperyment. Na warsztat wezmę stronę domową Lexy, znanej polskiej pozycjonerki. Spróbuję porównać ogólnie pojętą semantykę (rozumianą przeze mnie, ale i popartą specyfikacją i wytycznymi) z zabiegami pozycjonującymi i pokazać istniejące rozbieżności.